Naukowiec, który miłość opisuje równaniami chemicznymi. Jego powieści są tłumaczone na 17 języków. Akcja najnowszej książki toczyć się będzie w Sopocie, z którym autor jest związany emocjonalnie. O tym, co wydarzy się w Grandzie i jak inni naukowcy reagują na jego karierę pisarską rozmawiamy w hotelowej bibliotece.
Posiada pan nietypową mieszankę zdolności do nauk ścisłych, jednocześnie ma pan umysł twórczy. Odczuć to można w opowiadaniach "Intymnej Teorii Względności", które mają formę równań chemicznych. Czy w innych książkach też korzysta pan z wiedzy zdobytej na uczelniach? Janusz Leon Wiśniewski: Jestem magistrem fizyki i ekonomii, doktorem informatyki, posiadam habilitację z chemii, jednocześnie nie mam żadnych kwalifikacji do pisania książek. Zacząłem pisać bardzo późno, gdy miałem 44 lata. Przyszedł w moim życiu okres smutku, wynikający z osobistych przeżyć, pomyślałem wówczas, że chciałbym zajrzeć w siebie głębiej, a pisanie mi to umożliwiło. Na przykładzie różnych bohaterów mojej pierwszej książki "Samotność w sieci" opisuję samego siebie. Była to próba psychoterapeutyczna. Można chodzić na psychoterapię, ale pisanie książki wychodzi o wiele taniej.
Równolegle z wyrażaniem emocji korzystałem z wiedzy naukowej, i to w wielu swoich książkach - jak choćby w "Czy mężczyźni są światu potrzebni" i w "Losie powtórzonym". Jest to jednak droga w jedną stronę. Poloniście byłoby trudniej napisać książkę naukową niż naukowcowi powieść o uczuciach. Tym samym wiedzy literackiej nie jestem w stanie wykorzystać w laboratorium czy na seminarium. W pracy naukowej nie ma miejsca na emocje, naukowiec winien relacjonować prawdę i świat bez uczuć, całkowicie obiektywnie.
Nauka mi też w pewnym stopniu przeszkadza, bo jestem bardzo skrupulatny. Robię zdjęcia całego Granda, w którym będzie odbywać się akcja nowej książki, zapamiętuję wszystkie detale, poznaję otoczenie, zbieram informacje, zagłębiam się w historię hotelu. Jednocześnie, gdybym nie posiadał zdolności do zbierania i analizowania danych, moje literackie życie nigdy by nie zaistniało.
Nie bał się pan reakcji środowiska naukowego, które jest zdominowane przez mężczyzn? Czy doktorowi nauk ścisłych przystoi pisać o uczuciach? Niespecjalnie się bałem, bowiem gdy wydawałem "Samotność w sieci", mieszkałem już w Niemczech. Zrobiłem bardzo dużo, aby moje książki nie zostały przetłumaczone na język niemiecki - są wydawane w 17 różnych językach, a w niemieckim nie. Dzięki temu mam tu swój odrębny świat. Koledzy naukowcy oczywiście wiedzą o mojej popularności w Polsce, Rosji, na Ukrainie, wiedzą również, że napisałem bestseller - dowiedzieli się nie ode mnie osobiście, ale z Internetu, ale nigdy nie mieli okazji przeczytać go w swoim ojczystym języku.
Natomiast moi polscy koledzy ze świata nauki różnorako do tego podchodzili. Pamiętam, jak jeden z recenzentów pracy mojego doktoranta, Zdzisław Hippe, po obronie podszedł do mnie i powiedział "Janusz, myślałem, że jesteś poważnym człowiekiem, a ty powieści piszesz". W późniejszym czasie mi tego gratulował.
Jak łączy pan zimną pracę naukową z pełnym emocji pisaniem książek? To nie jest tak, że włączam komputer i robię dwie rzeczy jednocześnie - programuję skomplikowany software chemiczny i obok mam otwarte okno Worda, w którym piszę książkę. W ciągu dnia pracuję naukowo, po południu relaksuję się, słucham muzyki, czytam poezję, przygotowuję się emocjonalnie i gdy jestem gotowy, siadam do powieści. Oddzielam te dwie rzeczy. Uważam, że jest to trochę schizofreniczne - że można być i tu, i tu.
O czym będzie nowa książka? Książka ma bardzo prostą konstrukcję. Na jeden letni weekend do hotelu Grand przyjeżdżają różni ludzie, każdy z nich ma swoją odrębną historię, swoją biografię. Jeden pokój będzie wynajmował biznesmen z prostytutką, inny - znana dziennikarka, której mężczyzna nie może się pogodzić z jej sukcesem, wpada w szał emocjonalny i nie potrafi żyć z poczuciem, że ona zarabia więcej od niego. To bardzo częsty problem współczesnych czasów. Mężczyzna porzuca ją w bólu i bezradności, bo ona - mimo że go kocha - nie potrafi zrezygnować z kariery. Jej losy splotą się z losami pewnego bezdomnego, który znajdzie ją zapłakaną na plaży.
W innym pokoju będzie mieszkał pastor niemiecki, którego dziadek mordował w Stutthofie. Do Sopotu przyjeżdża z pokutą, chce spotkać ludzi, którzy pamiętają tamte czasy. Mój ojciec był więźniem obozu, zatem jest to troszeczkę biograficzne.
W kolejnym pokoju pewien mężczyzna spotyka się ze studentem, który ma mu pomóc splagiatować doktorat. W innym pokoju będzie też samobójca. W hotelach wielu ludzi odbiera sobie życie, to również powszechne zjawisko.
Co tych ludzi połączy - poza hotelem? Ci ludzie będą mijać się na korytarzach, uśmiechać do siebie w hotelowej restauracji, a jednak za zamkniętymi drzwiami ich pokoi będą działy się prawdziwe tragedie. Będę tak krążył między pokojami. W powieści pojawią się też postacie, które będą miały styczność ze wszystkimi bohaterami - na przykład sprzątaczka, która jak nikt inny zna specyfikę gości. To, co znajdują w koszach - strzykawki, prezerwatywy, opakowania po Viagrze, daje jej ogrom informacji. Oczywiście, nie może ich rozpowszechniać, jednak w prywatnych rozmowach z pracownikiem SPA będzie w tajemnicy opowiadać o tym, czego się danego dnia dowiedziała.
W książce pojawią się też takie postacie, jak dyrektor hotelu, ogrodnik, ochroniarz, recepcjonistki, portierzy - takie postaci, które są tu na stałe. Numery pokoi będą przypisane do kolejnych rozdziałów.
Większość wątków opisanych w pana książkach wydarzyła się naprawdę - albo są to motywy biograficzne, albo zasłyszane historie. Czy tak samo będzie w nowej powieści? Tak, wiele z tych historii wydarzyło się naprawdę. W mojej działalności naukowej nierzadko spotykam się z tematem plagiatu, stąd też zaczerpnąłem ten wątek. Historia z dziennikarką jest również prawdziwa. To, że kończy się w hotelu, jest już moim dopiskiem autorskim.
Bardzo dużo podróżuję i jako naukowiec, i jako autor. W całym swoim życiu mieszkałem w ponad 2,5 tys. hoteli na różnych kontynentach. Zauważyłem, że w hotelach zachowujemy się inaczej niż w domu, nie jesteśmy sobą. Dzięki anonimowości pozwalamy sobie na więcej, w hotelach dokonuje się znacznie więcej zdrad, niż gdziekolwiek indziej. Jesteśmy tu gośćmi, jest to zatem pewnego rodzaju luksus. Skąpcy wydają tu więcej pieniędzy niż gdziekolwiek indziej.
Hotel jest miejscem, w którym obserwuję przeobrażenia w ludzkich zachowaniach - to mnie zainspirowało ku osadzeniu akcji książki właśnie tu.
Z tych 2,5 tys. hoteli wybrał pan akurat sopocki Grand, dlaczego? Po pierwsze - hotel jest usytuowany nad morzem, a z zawodu jestem również rybakiem dalekomorskim, jestem tym samym z morzem związany. Niegdyś pływałem na statkach, m.in. na Darze Pomorza i Darze Młodzieży. Po drugie - chciałem, aby akcja toczyła się nad polskim morzem. Po trzecie - Grand ma niezwykłą historię. Niedaleko, w obozie Stutthof, był mój ojciec. Moja mama z kolei w okresie drugiej wojny światowej była kelnerką w restauracji w Gdyni, w której obsługiwała głównie esesmanów. Ci sami esesmani być może tłukli mojego ojca w tym obozie. Tata pracował (jako więzień obozu) w Stoczni Gdańskiej.
Mama dość często przyjeżdżała do Sopot Casino na kawę, bywała również na potańcówkach z koleżankami. To tutaj poznała mojego tatę. Wybór tego hotelu był dla mnie zatem oczywisty, a wszystkie te wątki - włącznie z historią mojej rodziny, znajdą w książce swoje odbicie i będą się ze sobą przeplatać.
Ile w książce będzie historii? Nie będzie to książka historyczna, bo zanudziłbym czytelnika, jednak będą się tu pojawiać postacie historyczne - na przykład Hitler, który w Grandzie podpisał słynną ustawę o możliwości likwidacji osób psychicznie chorych przez lekarzy, o czym wie niewielu ludzi. Również z Sopotu chciał obserwować zdobywanie Helu przez armię niemiecką. Co równie ciekawe, dowódcą broniących się Polaków był Józef Unrug, polski wiceadmirał pruskiego pochodzenia, wykształcony w szkole niemieckiej. Wiedział, że w hotelu przebywa Hitler, Ribbentrop, dwustu esesmanów i mógł ten hotel ostrzelać i wszystkich zabić, ale nie zrobił tego, gdyż byłoby to w jego mniemaniu nierycerskie. Polacy nie ostrzeliwali obiektów cywilnych. Czyż nie jest to piękna historia, którą powinni poznać ludzie?
Czy jest pan pewien, że zmieści pan tak wiele wątków w jednej książce? Właśnie tego się obawiam, chciałem opisać osiem pokoi. Jestem przy pierwszym i jest sto stron, muszę zatem przyspieszyć działania. Historie są bardzo bogate, to prawda, ale część z nich przedstawię jako wątki. Muszę zwiększyć tempo, bo chciałbym, aby książka została wydana przed majem 2014 roku.
Gdyby nie książka, kiedy przyjechałby pan do Trójmiasta? Pamiętam, że gdy byłem tu w 2003 roku, kiedy to Grand chylił się ku ruinie, a ja zostałem zaproszony przez wydawnictwo Prószyński na promocję książki w jednej z sopockich księgarni. Spałem wówczas właśnie w tym hotelu, jednak wówczas stanowił on zupełnie inne miejsce. Co ciekawe, w tamtym czasie przy każdym zlewie były dwa krany - z jednego leciała woda słodka, a z drugiego słona, która ma lecznicze właściwości.
A kiedy bym przyjechał? Pewnie niedługo, często bywam w Trójmieście, bo jest ono związane ze wspomnianą historią mojej rodziny.