Lisa Millet, czarnoskóra gwiazda muzyki klubowej, była największą gwiazdą piątej edycji imprezy Fabryka Batycki. W industrialnych wnętrzach bawiło się około 300 gości. Ideą tego cyklicznego eventu jest połączenie muzyki, kultury i biznesu.
Nietypowa przestrzeń ma inspirować i ułatwiać kontakty przedstawicieli różnych, ale przenikających się środowisk i łączyć różne rodzaje sztuki, począwszy od muzyki, wideo kreacji, przez teatr, po malarstwo. I trzeba przyznać, że ta
idea doskonale się sprawdza. Na imprezach pojawia się towarzyska i artystyczna śmietanka Trójmiasta, poważni biznesmeni zainteresowani nie tylko dobrą zabawą, ale też otwarci na promowanie sztuki.
Co prawda piąta edycja Fabryki Batycki nie była aż tak spektakularna, jak poprzednia, podczas której gości do zabawy porwał zespół Fun Lovin Criminals, ale można to zrzucić na karb okresu urlopowego. Tym razem aż tak wielkiej gwiazdy zabrakło, wakacyjna pora sprawiła też, że gości było nieco mniej niż zazwyczaj. Nie było także gospodyni, czyli
Bożeny Batyckiej, a zamiast niej gości witał
Krzysztof "Leon" Dziemaszkiewicz, który tradycyjnie już przygotował nieduży performance na rozpoczęcie imprezy.
Ci, co byli z pewnością bawili się dobrze, bo rytmicznej, klubowej muzyki skłaniającej do tańca, nie brakowało. Za gramofonami stanął znany i cieszący się dużym uznaniem nie tylko w Polsce, ale również za granicą
Dj Ros. Dźwiękami na żywo czarowali tacy artyści, jak
Kamp!, Funk it! oraz zagraniczna wokalistka
Lisa Millet doskonale znana miłośnikom muzyki klubowej, choćby z takich przebojów, jak "Soul Heaven", "Bad Habit" i "I Got This Feeling". Charakterystyczny, głęboki głos czarnoskórej artystki serwujący znakomitą mieszankę house'u, soulu, funku i jazzu, rozruszał dość niemrawych do tej pory gości gości.
O wokalnych możliwościach
Lisy Millet mogli się przekonać także ci, którzy zdecydowali się popłynąć w trzygodzinny rejs statkiem. Było to tak zwane before party. Podczas rejsu kilkadziesiąt osób bawiło się do muzyki puszczanej przez dj-a, a potem do tańca porwała ich Lisa Millet. Było kameralnie, spontanicznie i falująco, ale za burtę nikt nie wypadł, mimo, że od czasu do czasu statkiem mocno zakołysało. Po trzech godzinach statek zacumował przy hotelu Hilton a goście przeszli do Fabryki Batycki, gdzie czekały na nich dalsze atrakcje.
Jedną z tych atrakcji było spotkanie ze sztuką. Tym razem w industrialnych wnętrzach zawisły obrazy
Roberta Sochackiego z cyklu "Old Movies".
- Każdy w swojej pamięci zapisuje obrazy, rejestruje codzienność. Są takie, które nas intrygują i takie, do których chętnie wracamy. Obrazy zapisują się w naszej świadomości jak stopklatka - mówi
Robert Sochacki.
- Do narracji obrazów posłużyły mi motywy z początków kina, gdzie czarno-białe nieme obrazy dopełniała muzyka. To historie o podróżach, tych dalekomorskich, tych do odległych krajów, ale i tych przez ulice miasta. W każdym z tych obrazków jest opowieść, która zawiera kawałek naszego życia.Ostatni goście opuścili fabrykę Batycki nad ranem. Impreza nie rozczarowała, ale z pewnością Ci, którzy mają jeszcze świeżo w pamięci Fun Lovin Criminals trochę powodów do narzekania znajdą. No, ale emocje trzeba dawkować rozsądnie, zatem z niecierpliwością czekamy na kolejną edycję imprezy, która z pewnością w Trójmieście ma już mocną, ugruntowaną pozycję i prestiż.