• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Kolacja w ciemności. Na bok konwenanse!

Aleksandra Sobocińska
10 maja 2014 (artykuł sprzed 10 lat) 
Egipskie ciemności panowały od początku do końca kolacji. Jedzenie w takich warunkach było bardzo intensywnym przeżyciem. Egipskie ciemności panowały od początku do końca kolacji. Jedzenie w takich warunkach było bardzo intensywnym przeżyciem.

Jak jeść, gdy zgasną światła? Czy mimo wszystko należy używać sztućców, czy okoliczności pozwalają na jedzenie dłońmi? Czy jedzenie smakuje inaczej, gdy nie wiemy, co mamy na talerzu? Zapraszamy na kolację w ciemności. Całkowitej!



Na piątkowe wydarzenie przybyliśmy chwilę przed 19. Czekając na pozostałych gości w hallu Villi Antoniny, z zaciekawieniem zerkałam na salę restauracji hotelowej, Brasserie d'Or, w której było... jasno. Zastanawiałam się, jak (a raczej czym) organizatorzy zasłonią duże okna, przez które wpadało naturalne światło. Po kilkunastu minutach rozważań i dywagacji z innymi uczestnikami wydarzenia, moja ciekawość osiągnęła apogeum. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co nas czeka i co będziemy jeść. Jedyny wybór, jakiego mogliśmy dokonać, to ogólny typ kolacji. Były trzy rodzaje menu - drobiowe, rybne i mięsne. Nie znaliśmy jednak szczegółowych pozycji, ani nawet liczby dań wchodzących w skład kolacji. Zostaliśmy poproszeni o wyłączenie telefonów komórkowych i powstrzymanie się od ich używania podczas kolacji.

Jakież było moje zdziwienie, gdy organizatorzy, zamiast do restauracji, zaprosili nas do windy.
Z parteru w niewielkich, 2-3-osobowych grupach zjeżdżaliśmy kolejno na piętro -1. W windzie żarty się skończyły. Okazało się, że nie ma w niej światła. Ekscytacja ustąpiła miejsca strachowi. Na dole czekało na nas dwóch kelnerów wyposażonych w noktowizory, przywitały nas również egipskie ciemności. Zamarłam i poczułam taką niepewność, że przez chwilę nie chciałam ruszać się z miejsca.

Kolejno zostaliśmy zaprowadzeni do stolików, krok po kroku, trzymając się kurczowo kelnerów. Usiadłam na skraju krzesła, na ślepo szukając stołu, ściany, czegokolwiek, jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który dodałby mi choć trochę pewności. Dookoła mnie było czarno, nie było widać żadnych punktów świateł, które zarysowałyby choćby kontury ludzi i przedmiotów. W końcu zlokalizowałam stół i zbadałam, co na nim jest. Moje dłonie natrafiły na obrus, serwetkę i sztućce do przystawki oraz dania głównego. Tym samym, miałam już wstępne wyobrażenie formy kolacji.

Sala stopniowo zapełniała się gośćmi. Czułam się przynajmniej dziwnie, przedstawiając się gościom zajmującym sąsiednie miejsca przy stoliku i ich nie widząc. Sporo się naśmialiśmy, oczywiście nie zabrakło żartów sytuacyjnych. Mogłam jedynie wyobrazić sobie, jak wyglądają poszczególne osoby, sugerując się ich barwą głosu. To wcale nie było takie proste.

Wybrałam menu rybne, więc gdy kelnerzy zaserwowali przystawki, podejrzewałam, czego mniej więcej się spodziewać. Każdy kolejny kęs był głośno komentowany przez uczestników, pełni entuzjazmu wymienialiśmy się wrażeniami i niemal wykrzykiwaliśmy nazwy produktów, których smaki czuliśmy. Śledzik, łosoś, cebula, cytryna, gąbka, galaretka, mięta, rukola, jabłko - gdyby zebrać wszystkie składniki, które wydawało nam się, że jedliśmy, do jednego dania, otrzymalibyśmy potrawę kuchni fusion.

Jakie było nasze zdziwienie, gdy po kolacji odsłonięto przed nami menu i okazało się, że jedliśmy ceviche z tuńczyka z marynowaną cebulą, rukolą, jadalną gąbką o smaku krewetki i galaretką. Natomiast osoby, które wybrały menu mięsne i podczas konsumpcji przystawki typowały pieczeń, żeberka, chipsy i paprykę, de facto jadły grillowane kotleciki jagnięce, ciastka gryczane z czosnkiem niedźwiedzim, syrop z czerwonego wina i duszoną dymkę. Niestety, w moim otoczeniu nie znaleźli się amatorzy menu drobiowego, w którym jako przystawkę zaserwowano plastry gęsi sous-vide, chutney z pomarańczy i ananasa, redukcję balsamiczną, sałatkę z botwiny i malinową galaretkę z rozmarynem.

Trafienie widelcem w danie na talerzu było nie lada wyczynem, zatem większość z nas sztućce odłożyła na bok i jadła dłońmi. Konwenanse i etykieta w ciemności nabierają innego znaczenia. Niewątpliwym plusem takiego rozwiązania była możliwość organoleptycznego zapoznania się z konsystencjami poszczególnych produktów.

Nie mniejsze emocje wzbudziło danie główne, chociaż tu większość gości trafnie odgadła, co jadła.
Zaserwowano dorsza smażonego w spring - rols (choć chrupiąca panierka przywodziła przeróżne skojarzenia), puree z fenkułu, sałatkę z jabłek i kiszonego ogórka. W menu mięsnym znajdowała się polędwica wieprzowa sous-vide, bób gotowany z masłem, glazurowana marchewka i emulsja z topinamburu, a drobiowym - kacze udo konfit, kluski serowe ze śliwką, sos figowy, jabłko glazurowane w porto. Po daniu głównym odczuwałam silne pragnienie, jednak z wiadomych względów do dań nie podano napojów.

Podejrzewaliśmy, że na deser zostanie zaserwowane ciasto albo ciastka, gdyż nie otrzymaliśmy widelczyków ani łyżeczek, musiało to być zatem coś, co można jeść dłońmi. Zgadliśmy - jedliśmy doskonałe francuskie macaronsy. Z jedną z uczestniczek spotkania byłyśmy pewne, że ciasteczko miało smak zielonego groszku, a zaserwowany na boku sos był cytrynowy, choć panowie twierdzili, że porzeczkowy. Gdy w późniejszym czasie opowiadałam o swoich typach szefowi kuchni, ten spojrzał na mnie pytającym wzrokiem i zdradził, że macaronsy były czekoladowe i owocowe, a sos był zrobiony z malin. Do teraz zastanawiam się, jaki owoc mógł smakować jak zielony groszek...

Skąd pomysł na takie menu? - Zależało mi na stworzeniu dań, które nie będą kłopotliwe w konsumpcji po ciemku i które będą skomponowane ze świeżych produktów sezonowych najlepszej jakości. Dzięki różnym konsystencjom, takim jak pianki czy galaretki, goście byli podwójnie zaskoczeni podczas konsumpcji. Były i elementy chrupiące, i sosy, i nietypowo przygotowane warzywa - jak cebula marynowana w occie balsamicznym. Goście nie do końca wiedzieli, co jedzą i ta niepewność towarzyszyła im do samego końca - powiedział Paweł Komosa, szef kuchni restauracji Brasserie d'Or.

Kolacja w ciemności przepłynęła w bardzo pozytywnej atmosferze i wywołała mnóstwo różnorodnych emocji - od lęku, poprzez ekscytację, zaskoczenie, niepewność, aż po nieokiełznaną radość. Zdecydowanie można zaliczyć ją do grupy tych wydarzeń, które wspomina się z sentymentem przez bardzo długi czas.

Pomieszczenie, w którym odbyła się kolacja, okazało się być salą konferencyjną, w której ustawiono stoły. Niestety, nie mieliśmy okazji zobaczyć jej w pełnej okazałości, bowiem do samego końca panowała w niej ciemność. Po kolacji goście udali się piętro wyżej do restauracji, w której zapalone były wszystkie światła (to był szok dla zmysłu wzroku), gdzie degustowali whisky i wina oraz mogli wziąć udział w pokazie kuchni molekularnej, podczas którego szef kuchni, Paweł Komosa, przygotowywał m.in. kawior pomarańczowy.

Cena za rezerwację wynosiła 159 zł za osobę. Brasserie d'Or po raz pierwszy zorganizowało takie wydarzenie. Na przestrzeni ostatnich dwóch lat w Trójmieście kolacja w ciemności odbyła się m.in. w Hotelu Rezydent oraz w Hotelu Haffner.

- Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać, ale jesteśmy bardzo mile zaskoczeni tak pozytywnym odbiorem. Zadowolenie gości jest dla nas najlepszą rekomendacją, a chyba nikt nie wyszedł stąd rozczarowany. Jest nam bardzo miło, że kolacja spotkała się z tak dużym zainteresowaniem i wzbudziła ogromne emocje. Możliwe, że stworzymy takie wydarzenie w cyklicznej formie, szczególnie, że najbliższa restauracja, w której można zjeść w ciemności przez cały rok, znajduje się aż w Poznaniu. - skomentowała Anna Weiss, dyrektor Villi Antoniny.

Rada dla uczestników kolejnych kolacji w ciemności - przed konsumpcją dokładnie umyjcie ręce. :)

Miejsca

Opinie (20) 7 zablokowanych

  • W Bydgoszczy taka restauracja funkcjonuje od kilku lat.

    Nie jest prawdą, że Poznań jest najbliższym miastem, w którym można przez cały rok jadać w ciemności. Od wieku lat taka restauracja cieszy się powodzeniem w Bydgoszczy.

    • 4 0

  • Zęby bolą, kiedy się to czyta

    Zazwyczaj nie krytykuję autorów artykułów; piszą, jak piszą. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Dla Pani zrobię jednak wyjątek. Do tej pory spotykałem jej drewniane teksty na stronach Gazety, teraz dane jest się nam stykać także na Trójmieście. Bardzo proszę, niech się Pani skonsultuje z dowolną polonistką, która pomoże popracować nad stylem. Jest tak beznadziejnie sztuczny i napuszony, że tekstu nie da się czytać. Naprawdę, użycie "iż" zamiast "że" nie czyni tekstu mądrzejszym. Rabanie czytelnikowi po oczach "apogeum ciekawości" w kontekście czekania na przekąskę jest przekomiczne."Szok dla zmysłu wzroku" jest godny Pulitzera. Czy wzrok może być czymś innym niż zmysłem? Nie może być. Więc po prostu był to "szok dla wzroku". Walczę ze sobą, by nie zaproponować Pani, że dobrowolnie i nieodpłatnie mogę poprawiać Pani teksty przed publikacją. W trosce o zdrowie psychiczne czytelników.
    Z poważaniem,

    • 11 1

  • calkowity debilizm

    dla zblazowanych ludzi ktorzy mysla ze wychodza ponad przecietnosc poprzez takie eksperymenty. szkoda pieniedzy

    • 2 1

  • Sorry, ale żarcie po ciemku jest głupie i zaskakuje mnie, że na taką inicjatywę w ogóle ktoś się skusił.
    Pomacać się z innymi mogę w klubie o dowolnym profilu, a jadać wolę sztućcami i przy świetle. Wtedy widzę co spleśniałe/ stare/ brzydkie...

    • 1 1

  • w-wa -- wyszliśmy głodni

    byliśmy głodni i wyszliśmy głodni... nie wykupywaliśmy deseru, ale nie sądzę, żeby to znacząco wpłynęło na burczenie w brzuchu po wyjściu z restauracji. Głównym celem jedzenia jest chyba nadal ..najeść się, a my po powrocie do domu zjedliśmy kolację... Dodam, że odżywiamy się racjonalnie, jeśli chodzi o ilości spożywanych pokarmów, i żadne z nas nie ma niewłaściwego BMI. Zatem podkreślę - głodnym - nie polecam. -- dotyczy WWy.

    • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Kolacja degustacyjna Transatlantyk - ostatni polonez na Batorym

350 zł
degustacja

Dinner in the Sky Trójmiasto

990 zł
degustacja

Najczęściej czytane